Ponad 7000 publikacji medycznych!
Statystyki za 2021 rok:
odsłony: 8 805 378
Artykuły w Czytelni Medycznej o SARS-CoV-2/Covid-19

Poniżej zamieściliśmy fragment artykułu. Informacja nt. dostępu do pełnej treści artykułu
© Borgis - Nowa Medycyna 8/1999
Jacek Łuczak
Życie przed śmiercią. Refleksje po 5 latach pracy w służbie umierającym chorym i ich bliskim
Life before death – five years of helping fatally ill patients and their families
z Kliniki Opieki Paliatywnej przy Katedrze Onkologii Akademii Medycznej im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu
Kierownik Kliniki: prof. dr hab. med. Jacek Łuczak



Refleksje te dedykuję żonie Izabeli, dzieciom: Bartoszowi, Helenie, Michałowi i Mikołajowi oraz cioci Wiktorii
Aby już nigdy więcej lekarz bezradnie rozkładając ręce nie powiedział zrozpaczonej rodzinie chorego z zaawansowaną chorobą nowotworową: „Proszę mnie tu już więcej nie prosić, to jest rak, tu naprawdę nie mam już nic do zrobienia”.
„Chory w zaawansowanym okresie śmiertelnej choroby wymaga znacznie więcej i bardziej wszechstronnej opieki aniżeli ten, który ma szansę powrotu do zdrowia, a lekarz i pielęgniarka odgrywają w tej opiece bardzo ważną rolę”.
Już ponad 30 lat jestem lekarzem-praktykiem, klinicystą wykształconym w kilku specjalnościach: internie, kardiologii i anestezjologii, a obecnie od kilku lat zajmuję się medycyną paliatywną (hospicyjną).
Moją pasją odziedziczoną po rodzicach jest również nauczanie. Nauczycielem akademickim jestem 26 lat. Uczyłem interny, kardiologii, anestezjologii i pomocy doraźnej, postępowania w stanach zagrożenia życia, a od 4 lat uczę medycyny paliatywnej. Trudno było przejść z medycyny bardzo czynnej, aktywnej intensywnej – ukierunkowanej na walce o zdrowie i życie, której byłem prekursorem w skali kraju (w 1967 roku zorganizowałem w Poznaniu jeden z pierwszych w Polsce oddziałów reanimacji kardiologicznej), do tej u nas nowej, ale w wielu krajach już bardzo rozwiniętej, specjalności medycznej, jaką jest opieka paliatywna. Było to podyktowane potrzebą społeczną, impulsem z dotychczasowych doświadczeń lekarskich w spotkaniach, opiece nad cierpiącymi, umierającymi chorymi, również z grona rodziny i przyjaciół (obydwoje rodzice mojej żony Izabeli zmarli z powodu choroby nowotworowej) oraz przemożna chęć uczynienia czegoś aby ludzie mogli umierać spokojnie, bez cierpień. (Jeszcze w 1981 roku, jako dziekan Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Poznaniu, pytany przez redaktorów Czasopisma Niezależnych Studentów Polskich – w związku z zadaniami, które chciałbym realizować powiedziałem: „ludzie w naszym kraju przychodzą na świat w bardzo ciężkich warunkach, ale w jeszcze gorszych warunkach i nie uśmierzanych cierpieniach umierają i właśnie tymi umierającymi chciałbym się zająć”). Realizacji tych zamiarów przyszedł z pomocą mój awans na kierownika działu anestezji przy Klinice Onkologii. Wtedy to, w 1986 roku, Kierownik Kliniki Onkologii doc. Cezary Ramlau wyraził aprobatę na moje przejście ze Szpitala Klinicznego przy ul. Przybyszewskiego, gdzie od wielu lat byłem anestezjologiem w zespole kierowanym przez prof. Witolda Jurczyka na ul. Łąkową do Kliniki Onkologii. Obiecał mi również oddanie części oddziału chemioterapii na cele zorganizowania Oddziału Opieki Paliatywnej. Nabyte w dotychczasowej pracy klinicznej w innych dyscyplinach medycznych wiedza i doświadczenie, zdolności organizacyjne połączone z umiejętnością nawiązywania kontaktu z chorymi i rodziną oraz uporem w dążeniu do wytyczonego celu, bardzo przydają mi się w tej nowej specjalności. Opieka paliatywna, której celem jest uśmierzanie wielorakich cierpień, zaspokajanie wielu potrzeb, poprawa warunków tego szybko uciekającego życia, które jeszcze zostało i jest takie ważne, a może NAJWAŻNIEJSZE – przygotowuje do nieznanego, do uwieńczenia życia – do wiecznej przystani.
Czym było uwarunkowane moje przejście i przygotowanie do tej działalności, która wyklucza intensywną terapię i podtrzymywanie życia za wszelką cenę, a ma na celu uśmierzanie cierpień, roztoczenie wszechstronnej opieki, uszanowanie gasnącego życia i respekt dla nieuniknionej śmierci. Czuję, że decyzja moja tak bardzo trudna jest trafna, że jestem tu potrzebny, że stanowi to zadośćuczynienie moich planów, potrzeb życiowych, tego co jestem winny ludziom, pokuty, ambicji, dążeń w obliczu własnej śmierci. Czy było to powołanie, czy znak, czy nawiedzenie (tego określenia w stosunku do mojej osoby użył przy pierwszym naszym spotkaniu mój imiennik – postać bardzo ważna w strukturach administracyjnych służby zdrowia w Poznaniu). Poznań jest miastem mojego urodzenia, tu spędziłem czas okupacji, tu kończyłem „Marcinka” w klasie czołowych polskich koszykarzy, tu kończyłem akademię medyczną w 1958 roku. A może jestem desygnowany do tej pracy, ponieważ moi rodzice: matka, nauczycielka szkoły wydziałowej (dzisiaj 93-letnia, jeżdżąca na wózku inwalidzkim po złamaniu uda) i ojciec kapitan – intendent szpitala wojskowego spotkali się na cmentarzu. Przychodzi tu na myśl misja wspaniałej osoby, entuzjastki, psychiatry Elizabeth Kubler-Ross, która jako pierwsza odważyła się przełamać swój lęk przed śmiercią i zaczęła szczerze rozmawiać z umierającymi – poznawać ich emocje, reakcje psychiczne, ich lęki, aby poznać ich potrzeby i pomóc im. Podczas pierwszego mojego spotkania z Elizabeth doznałem niezwykłego olśnienia, kiedy stając samotnie przed przeszło tysięczną rzeszą uczestników europejskiego kongresu opieki paliatywnej w Mediolanie (maj 1988) oświadczyła: „Ja zostałam powołana do tej opieki, pracy z umierającymi wkrótce po urodzeniu, bo sama byłam bardzo słaba, brzydka i umierałam krótko po urodzeniu, jako drugi z kolei noworodek czekający zbyt długo już w łonie matki na wyjście w kolejce tuż za moją pierwszą piękną i silną siostrzyczką, przygotowując przyjście równie wątłej jak ja trzeciej siostrzyczce.”
Rok 1988 był bardzo ważny w rozwoju moich doświadczeń, wiedzy i kontaktów międzynarodowych, które zaowocowały w nawiązaniu ścisłej współpracy z czołowym ośrodkiem medycyny paliatywnej na świecie – Sir Michael Sobell House w Oxfordzie. Wtedy to korzystając ze stypendium WHO wziąłem udział w europejskim kongresie opieki paliatywnej, szkoliłem się we wspaniałym ośrodku mediolańskim, kierowanym przez prof. V. Ventafridda, poznałem Roberta Twycross, czołowego przedstawiciela tej dziedziny medycznej na świecie, doc. Zbigniewa Żylicza – zaangażowanego we wspieranie rozwoju opieki paliatywnej w Polsce i w drugiej swojej ojczyźnie Holandii, gdzie eutanazja, świadome skracanie życia ludzi cierpiących ma zastąpić wszechstronną opiekę medyczną. Mówiłem wtedy na kongresie, jako pierwszy Polak, o działalności Hospicjum Św. Jana Kantego i początkach własnych, bardzo skromnych działań rozpoczętych przed kilkoma miesiącami przeze mnie i pielęgniarkę anestezjologiczną Marię Sobkowiak, z którą chodziliśmy do domów cierpiących chorych w bardzo zaawansowanym okresie choroby nowotworowej. Podczas pobytu w Mediolanie chodziłem do domów włoskich w towarzystwie wspaniale pracujących, zupełnie samodzielnych pielęgniarek. Te młode dziewczyny, jeżdżące do swoich chorych własnymi samochodami, miały niezwykły dar nawiązywania przyjaznych więzów. Przez rodziny i ich chorych były zawsze mile widzianymi, kochanymi osobami na prawach domowników, powierniczkami, pocieszycielkami, łączącymi wysoki poziom profesjonalny, z delikatnością, cierpliwością i troską o chorych i ich rodziny. Ten model „mediolańskiej” domowej opieki starałem się przeszczepić na grunt poznański.
Od początku mieliśmy w opiece domowej również kilku młodocianych chorych z trudnymi do uśmierzania bólami, olbrzymimi odleżynami. Najistotniejsze i najtrudniejsze były jednak rozmowy z chorymi i ich udręczonymi rodzinami, strapionymi rodzicami, dziadkami, rodzeństwem. Mieliśmy tu bowiem do czynienia z problemami psychosocjalnymi, izolacją chorych, problemami pielęgnacyjnymi, higienicznymi. Do 16-letniego Roberta chodziliśmy prawie codziennie przez kilka miesięcy; dom był przepełniony żalem, rozpaczą i protestem. Uczyliśmy rodziców jak podawać leki, obsługiwać przywiezioną z Włoch pompę infuzyjną do stałego podawania dobrodziejstwa – morfiny, uśmierzającej straszne bóle, dającej sen i uspokojenie. Codziennie razem z pielęgniarkami Marysią i Eleonorą usypialiśmy chłopca, aby dokonać bezboleśnie czynności higienicznych, umyć bardzo dokładnie po przewróceniu na bok, oczyścić odleżyny. Poznawaliśmy czym jest cierpienie ludzkie poprzez płacz matki, rozpacz ojca, szlochanie babci. Eleonora – druga pielęgniarka, która dołączyła do naszej dwójki, powiedziała po którejś z wizyt u chłopca, teraz już rozumiem co to jest cierpienie, nie tylko to fizyczne, które udaje się nam uśmierzyć, ale psychiczne, duchowe – tak często oporne na nasze ludzkie działania; moje własne niepowodzenia życiowe, problemy, bardzo teraz zmalały, stały się nieważne – w obliczu tego dramatu, który wspólnie przeżywamy. Pomagaliśmy rodzinie w spełnianiu młodzieńczych zachcianek Roberta – zaspokajaniu hobby – plakaty, czasopisma z Sabriną, Madonną. Udało się nam ponownie nawiązać zerwany kontakt chłopca z dziadkiem, o którego serce tak bardzo się obawiano i ze wspaniałą nauczycielką języka angielskiego odwiedzającą swego pupilka. Nasze rozmowy były trudne, a prawda wolno dojrzewała we wspólnych kontaktach i mimo że nie mówiliśmy o śmierci, chłopiec kilka godzin przed śmiercią pożegnał się ze swoją całą wspaniałą rodziną, dziękując każdemu za serdeczną opiekę. Umierał spokojnie – właściwie cicho zasnął.
Palium „płaszcz grecki” służy do osłonięcia cierpiącego chorego i jego udręczonej rodziny przed bólem fizycznym, psychicznym, duchowym, upokorzeniem, lękiem rozpaczy – stąd opieka paliatywna/hospicyjna (hospes-gość-przyjaciel towarzyszący, wspierający, osłaniający, zawsze obecny, nigdy nie zdradzi, jest na każde zawołanie). Kim są ci, którzy nas proszą: „Pomóż mi”, „Zostań ze mną”, „Wysłuchaj mnie”. Oni są cierpiącymi ludźmi, osobami. Osoba ma swoją tożsamość, niepowtarzalną, indywidualną, swoją przeszłość. „Proszę spojrzeć na ten portret ślubny – byliśmy wtedy piękni, silni, zdrowi, Stefek odszedł ode mnie przed 2 laty, bardzo cierpiał, ten rak go zjadł... nie miał właściwej pomocy, nie chciałabym tak cierpieć jak on, modlę się często o lekką śmierć, chciałabym jeszcze trochę pożyć; ale proszę zobaczyć jak ja teraz wyglądam, skóra i kości, ta choroba mnie niszczy, wiem, że nie można mnie wyleczyć; pomóżcie mi bym nie cierpiała, bardzo mi pomagacie, czuję się przy was bezpieczna, mam kogoś kto mnie wysłucha i rozumie, mogę się wypłakać, teraz kiedy mnie mniej boli mogę jeszcze trochę się poruszać, nie jestem tak całkowicie i bez reszty zależna od innych, potrafię się nawet uśmiechać, potrafię teraz jeszcze coś zrobić, odgrywam jakąś rolę (za Eric Cassel: O naturze cierpienia ludzkiego). Osoba ma nie tylko swoją rolę, którą może utracić. „Choroba wygnała mnie z pracy a i tu w domu moja rola się odmieniła: nie jestem już tym, który zarabiał sporo pieniędzy, jestem zdany tylko na innych”, osoba ma swoje polityczne życie, wykonuje różne czynności „teraz nic mnie już nie interesuje, nie patrzę na telewizję”, osoba wykonuje czynności („coraz trudniej mi coś wykonać, każdy ruch jest cierpieniem, nie mogę się nawet przewrócić na bok, co ja bym jeszcze mógł robić, wykrawanie tych zabawek męczy mnie”), osoba ma swój świat wewnętrzny, intymny, do tego świata my, którzy chcemy pomóc, często nie mamy wstępu, wiele trzeba taktu, delikatności, współczucia, ciepła by doświadczyć tej niezwykłej, niepowtarzalnej sytuacji gdy drugi człowiek odsłania nam swoje wnętrze, ofiaruje serce, przyjaźń, miłość, odkrywa swój wewnętrzny tak bardzo własny świat. By tego dostąpić nie można być intruzem, obcym. O lęku: Ela – pielęgniarka hospicyjna: „Nie wiem czy doznałeś tego uczucia, gdy umierający nie rozpoznaje przyjaciela w osobie nachylającej się nad nim – jak szerokie stają się źrenice gdy to nie ta ukochana zaprzyjaźniona opiekująca się osoba obdarowana moim wewnętrznym światłem, tymi więzami dusz stara się mi dotrzymać towarzystwa w tej trudnej wędrówce – odejściu”.
Sam nieraz odczuwam, że ktoś mnie wzywa, prosi bym był przy nim, bym mu towarzyszył. Nieraz w tygodniu jestem przy 1 lub 2 moich umierających chorych, którzy mnie obdarzyli swym zaufaniem – odczuwających ulgę odczytywaną w ich gasnących oczach, ustępujący niepokój z twarzy otaczających bliskich. Chory ma swoje przyjaźnie, kontakty, intymne związki również i w tym okresie, a wtedy nabierają one szczególnego blasku, są podyktowane potrzebą serca. Dzielą się ze mną sercem, uczuciem, lękiem, niewyobrażalnym cierpieniem duszy. Pan Stefan zwierzył mi się kilka tygodni przed śmiercią – chciałbym bardzo prosić by to Pan właśnie był przy mojej śmierci. Chciałbym umierać gdy Pan i moja najmłodsza córka będziecie przy mnie – czy można dostąpić większego wyróżnienia?
Osoba identyfikuje się z określonym ciałem: utrata wagi, wyniszczenie, utrata sił, głębokie niekorzystne zmiany w wyglądzie pogłębiają frustracje, wpływają na ucieczkę przed ludźmi – tymi z sąsiedztwa z ulicy. „Pani Haniu czemu Pani nie wyjdzie na dwór teraz gdy ten ból udało się uśmierzyć, przecież jest Pani więcej wypoczęta?” „Mam nawet lepszy apetyt, teraz więcej chodzę po mieszkaniu, czytam książki ale boję się wyjść na ulicę – ludzie przeszywają mnie wzrokiem, rozbierają do naga – czemu Pani tak źle wygląda, jak ta choroba Panią postarzyła.” Osłabienie, zmiany w wyglądzie ciała, dolegliwości, często dołączający się przykry zapach trudny do zniesienia – działają odpychająco na przyjaciół, znajomych. „O czym ja mam tam rozmawiać, trudno mi ukryć swoje prawdziwe uczucia, nie chcę, aby odczytano prawdę w moich oczach – ja tam w ogóle nie wchodzę, od razu bym się popłakał. Cierpienie i niekorzystny wygląd umierających chorych, oprócz przykrych doznań psychicznych, współczucia uświadamiają nam nasze własne i naszych bliskich zbliżanie się do śmierci – budzą lęk ale i refleksje.
„Mąż nie patrzy już na mnie jak na kobietę, straciłam już całą atrakcyjność, jestem mu ciężarem i przeszkodą, nie zbliża się do mnie”. Na pytanie zadane młodej 32-letniej kobiecie z zaawansowaną chorobą nowotworową narządów rodnych, czy pani sypia z mężem – dowiedziałem się, że śpią osobno, bo nie chciałaby mu przeszkadzać, czasem w nocy ma bóle, mąż musi rano wstać do pracy, musi mieć siły aby pracować. Mąż natomiast chętnie by nadal sypiał z żoną, pieszczoty są potrzebne obojgu, przystał na propozycję powrotu do wspólnego łoża. 36-letnia pani Barbara z rozsianym czerniakiem, u której udało się bardzo dobrze uśmierzać cierpienia fizyczne mówiła z olbrzymią satysfakcją o swym mężu, którego dotyk – obecność przy jej boku w nocy bardzo pomaga jej w rozładowaniu napięć – „gdy się budzę w nocy z lękiem – mąż mnie tuli, uspokaja, pieści – jest przy mnie – jestem szczęśliwa, ciągle jestem kochana.” Mówiła o tym również na kilkanaście dni przed śmiercią – gdy udało się jeszcze spędzić kilka godzin przy wspólnym stole w domu wśród najbliższych w dniu swych urodzin. Bliskość ukochanej osoby – męża i jego oddanie, okazywane uczucia pomogły na spokojne przygotowanie do odejścia w tym najtrudniejszym okresie. Pani Basia zwierzyła mi się podczas którejś z naszych wizyt: „Wie pan, teraz od czasu zastosowania tych cudownych leków przez moją ?przyjaciółkę? infuzor bakteryjny (Zespół opieki paliatywnej dysponuje unikalnym infuzorem (Graseby) – podającym w sposób ciągły środki – nieocenionym w zwalczaniu bólu i innych dokuczliwych objawów.) naprawdę nie czuję bólu ani duszności, mogę się więcej poruszać, ale mimo tego nie mogę spać. Czy Pani się czegoś boi, Pani Basiu? Tak, wiem, że umrę niedługo i nikt temu nie może zapobiec, ale boję się, że rak to śmierć w cierpieniu. Zapewniam, że nie będzie Pani cierpiała, że będziemy na każde Pani i męża wezwanie”. Złożona obietnica, dotychczasowa wysoka skuteczność morfiny w łagodzeniu cierpień, kojąca obecność męża i dodanie łagodnie działających środków uspokajających – sprawiły, że uwierzyła w spokojną bez bólu śmierć i tak spokojnie, bez cierpień, przy boku męża umierała.
Chora w jednym z poznańskich szpitali na moje pytanie podczas kolejnej już wizyty: „Pan się mnie pyta czy nadal mam bóle, nie mam bólu, te leki zlecone przez pana doktora są bardzo skuteczne, ale dlaczego nikt nie chce rozmawiać ze mną o moich cierpieniach duchowych, o płaczu mojej duszy, o moich niepokojach, o przyszłości. Niepokój czy będę cierpieć umierając, a co jest potem, co będzie z moim ciałem, należy również o nie jakoś zadbać (?ubierzecie mnie proszę w tę suknię w kwiaty, jest taka radosna?, te odświętne rzeczy kazałam sobie przygotować, zadbaj o nie Jacusiu”, „Panu Antkowi nie możemy założyć tej koszuli – kto widział chować w brązowej, siostrzenica miała przygotować białą, nie możemy jej teraz znaleźć, ale ta brązowa jednak pasuje do popielatego ubrania, ubierzmy tę”). Pan Gerard prosił, aby ciało skremować, a prochy mają być blisko jego ukochanego kościoła. Ziemia cmentarza wkoło kościoła kryje w sobie prochy, szczątki ludzkie, tak jak w Indiach prochy ludzkie zabiera wieczna rzeka Ganges. „Obiecaj mi, kochana żono, że na pewno nie obudzę się w trumnie” – odwieczny lęk, niepewność co z moim ciałem, co z moją duszą. Umieram w wierze! Jednym z założeń pracy hospicyjnej jest, aby śmierć traktować jako normalne zjawisko. Kapelan naszego zespołu opieki paliatywnej, Zbyszek ilekroć omawiamy te problemy ze studentami VI roku Wydziału Lekarskiego – mówi – nie zgadzam się z tobą, Jacku – to nie jest normalne aby umrzeć, to jest dramat, to jest straszne – człowiek wzrasta, dojrzewa, jego myśli, idee, jego uczucia, umysł, przemyślenia – to wszystko ma umrzeć – po co człowiekowi mądrość do trumny? Czy przekazywanie innym swoich doświadczeń, przemyśleń życiowych „mądrości” przedłuży ludzkie życie, jak się odnieść do tego co niepoznawalne, czy ktoś nas zrozumie w naszym bólu, niepewności, w dociekaniu tego co jest niepoznawalne, jak ukoić ten odwieczny ludzki ból niemożności poznania co się stanie z moimi ideałami, dążeniami, zdobyczami duchowymi. „Dokąd idziemy, dokąd idziemy”, czy można ukoić cierpienia duchowe, kto nam może dać skuteczne lekarstwo.

Powyżej zamieściliśmy fragment artykułu, do którego możesz uzyskać pełny dostęp.
Mam kod dostępu
  • Aby uzyskać płatny dostęp do pełnej treści powyższego artykułu albo wszystkich artykułów (w zależności od wybranej opcji), należy wprowadzić kod.
  • Wprowadzając kod, akceptują Państwo treść Regulaminu oraz potwierdzają zapoznanie się z nim.
  • Aby kupić kod proszę skorzystać z jednej z poniższych opcji.

Opcja #1

29

Wybieram
  • dostęp do tego artykułu
  • dostęp na 7 dni

uzyskany kod musi być wprowadzony na stronie artykułu, do którego został wykupiony

Opcja #2

69

Wybieram
  • dostęp do tego i pozostałych ponad 7000 artykułów
  • dostęp na 30 dni
  • najpopularniejsza opcja

Opcja #3

129

Wybieram
  • dostęp do tego i pozostałych ponad 7000 artykułów
  • dostęp na 90 dni
  • oszczędzasz 78 zł
Nowa Medycyna 8/1999
Strona internetowa czasopisma Nowa Medycyna